CzaÂsami wyÂdaje nam siÄ™, że mieÂszka w nas
dwóch różnych ludzi. JeÂden, który wszysÂtko dosÂkoÂnale czyÂni i teÂgo czÅ‚owieka preÂzenÂtuÂjemy Å›wiatu. Jest też i ten druÂgi, któreÂgo siÄ™ wstydziÂmy, i teÂgo ukÂryÂwamy.
W każdym czÅ‚owieku isÂtnieje coÅ› taÂkiego jak wewnÄ™trzny dyÂsonans i niespójność. Każdy chciaÅ‚by być dobÂry, a jeÂdynie doÂkonuÂje czynów, których sam czÄ™sto nie rozumie.
DlaczeÂgo tak jest? DlaÂtego, że czÅ‚owiek nie jest BoÂgiem, nie jest też anioÅ‚em, ani jakÄ…Å› naÂdisÂtotÄ…, a jeÂdynie maÅ‚ym pielÂgrzyÂmem w dÅ‚ugiej, daÂlekiej drodze swoÂjego życia. WÅ‚asÂne sÅ‚aboÅ›ci czyÂniÄ… go wyÂrozuÂmiaÅ‚ym i Å‚agodÂnym w stoÂsunÂku do inÂnych. KtoÅ›, kto jest bezÂkryÂtyczny woÂbec saÂmego siebie, bÄ™dzie twarÂdy i niezÂdolny wczuć siÄ™ w inÂnych. Nie bÄ™dzie umiaÅ‚ niÂkogo poÂcieÂszyć,
doÂdać odÂwaÂgi i wyÂbaczyć. Szczęście i przyÂjaźń tkwiÄ… tam, gdzie ludzie sÄ… wrażliÂwi,
Å‚agodÂni i deÂlikatÂni w sÅ‚owach, i wzaÂjemÂnie konÂtaktach.