Kogoś nie ma, ktoś powinien być i to jest właściwie koniec argumentacji. Powoli się tonie, schnie się, kurczy w sobie. W kilometrach pustych przestrzeni pościeli jak białe przepaście, Syberia. Może to choroba cywilizacyjna, może już jestem tak skrzywiony, że takie rzeczy mnie w życiu omijają, a może po prostu jestem predestynowany do nieustającej selekcji przejmująco przygnębiających utworów, których się słucha z zaciśniętą szczęką i ściśniętym gardłem. I jeśli jeszcze raz ktoś mi napisze, że smutek jest w takich momentach wyborem, że głupcami są ci, którzy zamiast cieszyć się, smucą, zapytam czy wiedzą co to znaczy przez całe lata nie znać dotyku innego niż własny, myśleć i funkcjonować w trybie solo przez tak długo, że wyobrażenie sobie bycia w związku jest tylko pięknym abstraktem, fatamorganą. To jest gorzkie, może nadto wylewne, ale przecież prawdziwe.